Jak wychować rodzica na kibica...

Jak wychować rodzica na kibica...

Marcin wyszperał  bardzo ciekawy artykuł  o kibicowaniu przez rodziców.   Myślę, że każdy powinien się z tym zapoznać.

Dariusz Wołowski rozmawia z psychologiem sportowym Kamilem Radomskim.

Artykuł ze strony www.ekstra.sport.pl

http://ekstra.sport.pl/ekstra/1,147052,18860078,jak-wychowac-rodzica-na-kibica.html

- Nie posyłajmy dziecka do klubu, by zostało drugim Lewandowskim. Wysyłajmy po to, by się bawiło piłką, rozwijało pasję, uczyło się i miało z tego frajdę. Kariera w sporcie rodzi się z miłości, motywacji wewnętrznej, a nie nakazów i ograniczeń - mówi Kamil Radomski, psycholog sportowy.

Dariusz Wołowski: Moda na sport w Polsce się rozwija. Liczba szkółek piłkarskich rośnie. Czy umiemy kibicować własnym dzieciom? Na meczach dzieciaków widuje się obrazki z zawodowej piłki: rodzice krzyczą, agresywnie motywują synów do walki lub krytykują decyzje sędziego. Bywa, że - jak to kibice - piją przy tympiwo. Niektórzy trenerzy wstydzą się za rodziców, nazywając ich agresywne zachowania "rodzicielskim zoo".

Kamil Radomski:- Kiedy zatrudniamy nauczycielkę muzyki dla dziecka, nie wbiegamy do pokoju podczas lekcji i nie podpowiadamy, że skrzypce lub smyczek trzyma się inaczej. Szanujemy autorytet nauczyciela. Z piłką jest trudniej. Każdy rodzic sam grał lub kibicował, ma własne przemyślenia i uważa, że się na sporcie zna. Więc podczas meczów wchodzi w rolę trenera.

Nasze dobre rady dla dziecka mogą stać w sprzeczności z tym, czego wymaga trener. Może przed meczem wyznaczył naszemu dziecku inne zadania, niż my mu nakazujemy wykonać z trybun. Dlatego tak ważne jest, by kluby, prezesi, trenerzy współpracowali z rodzicami, rozmawiali z nimi, uczyli, jak pomagać dzieciom podczasgry, a nie przeszkadzać. Rodzic ma w klubie lub szkółce bardzo ważne zadania do spełnienia. Dobrze byłoby, aby trenerzy potrafili je określić. Przez lata mówimy o KOR, czyli "komitecie oszalałych rodziców", bo kluby i szkółki za mało uwagi poświęcały edukacji rodziców. Ale tak jak rodzice powinni być edukowani, tak samo oni sami edukują, określając, jakie wymagania stawiają trenerom swoich dzieci. Oni mają ochronić dzieci przed skutkami pracy złych trenerów, których metody są z epoki kamienia łupanego. Triada trener, dziecko, rodzic musi współpracować, a nie wzajemnie się zwalczać, bo wtedy to wszystko nie ma sensu. A najbardziej poszkodowane będzie dziecko.

Mnie się wydawało, że znam piłkę, umiem kibicować, więc gdy drużyna mojego 10-letniego syna wychodziła na boisko, siadałem z boku i w czasie gry podpowiadałem, motywowałem do biegania, czasem krzyknąłem, żeby syn mógł mnie usłyszeć. Po meczu miał do mnie żal, że krzyczę. Moich dobrych chęci i ważnych porad nie dostrzegał.

- To jasny sygnał, że rady rodzica przeszkadzają dziecku. Trzeba dać spokój. Są rodzice, którzy podczas meczu lub zaraz po nim, jeszcze w szatni lub w samochodzie w drodze do domu, chcieliby przedyskutować z dziećmi na przykład powody porażki. To nie ma sensu. Trzeba dziecku dać odetchnąć. Przegrany mecz jest dla niego przykrym doznaniem, nie można karać go dwa razy. Jeśli mamy potrzebę porozmawiać z dzieckiem o meczu, musimy wyczuć, czy ono ma nato ochotę. Sport ma być frajdą, tymczasem my z nadgorliwości lub niewiedzy zmieniamy go w przeciwieństwo.

Panuje coś w rodzaju terroru, dyktatury albo obsesji zwycięstwa. Można takie wymagania zrozumieć wobec sportowców wyczynowych, ale my, rodzice, często przenosimy to na dzieci. Ojcowie i matki 10-latków zachowują się, jakby porażka lub zwycięstwo ich pociech na boisku było kwestią honoru rodziny.

- Kuriozalne są sytuacje, w których dziecko pociesza rodzica po przegranym meczu. To my musimy pomagać dzieciom zrozumieć, że porażka jest w sporcie czymś naturalnym. Że z niej płynie nauka, impuls do dalszej pracy i zabawy, a nie jest powodem do rozpaczy czy załamań. Dziecko ma się skupiać na swoim zadaniu, wykonać je dobrze i z przyjemnością, a jeśli mimo to przegra, nie powinno czuć się winne. W żadnym sensie tego poczucia winy nie powinni wzbudzać w nim rodzice i trenerzy. Bo to doprowadza do sytuacji, w której frajda z gry zanika. Tymczasem bez niej, bez radości nie da się uprawiać sportu. Mówią o tym najwięksi mistrzowie, że bez miłości do swojej dyscypliny nie osiągnęliby szczytów. Ta miłość sprawia, że człowiek pali się do pracy, doskonali i rozwija nie tylko w sporcie, ale również w życiu prywatnym.

Jaki powinien być trener dzieci?

- Taki, który pomaga im przeskakiwać kolejne szczeble rozwoju. I pomaga napełnić emocjonalne zbiorniki pozytywną energią.

Prowadząc warsztaty dla trenerów, zadajemy im proste pytanie: "Jakiego trenera chciałby pan dla swoich dzieci?". Trenerzy odpowiadają, że cierpliwego, opanowanego, wyrozumiałego, sprawiedliwego - i sami dają sobie wskazówki do pracy. Trzeba tylko, by trener zdał sobie sprawę, ile brakuje mu do wyznaczonego przez siebie ideału. I jak go osiągnąć. Dobrego trenera pamięta się całe życie.

Czy ojciec powinien być trenerem syna?

- W takim sensie, że pokaże mu zagranie piętą, jakąś kiwkę czy pomoże przy żonglerce. Jeśli syn chce grać w piłkę z ojcem, ojciec może być jego nauczycielem. Ale w klubie od trenowania jest trener. Musi być podział ról, wypracowane zasady współpracy. Trener trenuje, a rodzice pomagają, wspierają. Chyba że postępuje źle, to reagują, ale nie publicznie, tylko w spokojnej rozmowie w cztery oczy. Można wręcz ustalić jakiś dzień, gdy rodzic może przyjść do trenera i pogadać, czyli wprowadzić coś takiego jak wywiadówka w szkole.

Futbol to jednak ostra rywalizacja. Trudno, by trener nie wyróżniał tych dzieci, które są bardziej utalentowane, pilniejsze, bardziej pracowite i w końcu lepiej grają w piłkę.

- Przede wszystkim trener dzieci w szkole podstawowej nie jest w stanie określić, kto się nadaje na zawodowego piłkarza, a kto nie. Więc dzielenie dzieci, segregowanie nie ma sensu. Można stworzyć dwie drużyny - dla mniej i bardziej zaawansowanych, by nie było tak, że w meczach jedni grają, a drudzy tylko patrzą sfrustrowani. To tak jakbyśmy w szkole kazali dzieciom wyjść z klasy za karę za to, że mają gorsze stopnie. Dobry trener potrafi sprawić, by rozwijali się wszyscy w drużynie na miarę swoich możliwości, a nie tylko ci, których uważa za zdolnych. Tak jak dobry nauczyciel poświęca uwagę wszystkim, a nie wyłącznie prymusom.

Dyrektor jednej ze szkółek piłkarskich twierdzi, że wyrzuciłby z pracy każdego trenera, który krzyczy na dzieci podczas zajęć lub meczów.

- Zgadzam się z nim. Krzyk to przejaw bezradności trenera, dowód, że praca z dziećmi go przerasta, że nie umie zbudować autorytetu, nie potrafi dotrzeć do wychowanków. Co innego kary. Te są jak najbardziej do przyjęcia. Jeśli dziecko lekceważy polecenia, trener może odesłać je na bok, aby popatrzyło, jak koledzy wykonują jakieś atrakcyjne ćwiczenia, na przykład strzelają serie rzutów karnych. Kara musi być zwróceniem uwagi dziecku, a nie zemstą. Nie powinna trwać zbyt długo. Lepiej, by trener skupiał się na pochwałach, pozytywnej motywacji, a nie karaniu. Warto przy tym zwrócić uwagę na sposób wyrażania się, zarówno chwaląc, jak i karząc. Stwierdzenie "Zachowałeś się nieodpowiedzialnie" jest lepsze niż nadawanie etykiet typu "Jesteś nieodpowiedzialny". Zachowanie zawsze można zmienić.

Trener i rodzic muszą wypracować wspólny front harmonijnego rozwoju. Rodzic ma prawo wymagać cywilizowanych metod szkolenia, szacunku dla dziecka, ale sam nie może podważać autorytetu trenera. Mówić dziecku na przykład: "Ja to bym cię zaraz wystawił do pierwszego składu". Bo wtedy do dziecka trafiają dwa komunikaty: że trener jest niekompetentny i że jest ono traktowane niesprawiedliwie. A to rodzi frustrację, czyli złe uczucia, z którymi chcemy walczyć, a nie je wzmacniać.

Mówił pan o tym, że porażka to w sporcie sprawa naturalna, a nie żaden stygmat czy przekleństwo. Mimo wszystko, gdy drużyna za często przegrywa, rodzice dochodzą do wniosku, że trener źle wykonuje swoją pracę. I mogą pójść z tym do prezesa.

- A prezes po wysłuchaniu argumentów musi podjąć decyzję. Częste przegrywanie trudno uznać za miarodajny wskaźnik pracy trenera. Jego pracę oceniajmy na podstawie umiejętności, jakie zdobyli jego podopieczni. Na przykład żonglerka: jeśli rok temu dziecko odbijało piłkę 10 razy, to czy teraz odbije 15. Poza tym monitorowanie, jak dziecko radzi sobie w szkole, jak zachowuje się wobec swoich kolegów z drużyny, jest jak najbardziej wskazane. Trener może prowadzić profil umiejętności każdego ze swoich zawodników poprzez całą rundę. Co więcej, taki profil pomoże mu pokazać rodzicom postępy dziecka.
Czego uczy nas sport, czego uczy nas piłka nożna?

- Wartości. Posyłając dziecko do klubu, musimy być świadomi, czego ma się tam uczyć, jaką wiedzę i jakie umiejętności zdobywać. Bywa, że rodzic poprzez swoje dziecko chce zaspokajać własne niezrealizowane ambicje. Na przykład o zostaniu sportowcem, osiągnięciu sukcesu. Tymczasem badania w USA wskazują, że mniej niż jedno na tysiąc dzieci podpisuje zawodowy kontrakt w piłce nożnej. A jeszcze mniej robi coś w rodzaju kariery. Gdybyśmy uważali, że piłka jest wyłącznie dla tych, którzy będą ją kiedyś uprawiali zawodowo i odnosili sukcesy, musielibyśmy uznać za "odpad" wszystkich pozostałych.

Sport, także piłka nożna, uczy dziecko wyznaczać sobie cele i dążyć do nich, być skoncentrowanym na nich, współpracować z drużyną dla jej dobra i odnaleźć się w niej. Rozwija inteligencję emocjonalną. Te wartości młody człowiek zabierze ze sobą do codziennego życia i pracy, którą będzie wykonywał, jeśli nie zostanie zawodowym sportowcem. A poza tym pozostanie w nim potrzeba ruchu, aktywności, radości z fizycznego wysiłku, potrzeba przestrzegania diety. Sport powinien grać na pozytywnych uczuciach i pozytywne odruchy w nas wyrabiać.

Wrogiem publicznym numer jeden w piłce są zawsze sędziowie. Może nawet u nas szczególnie po największej aferze korupcyjnej w europejskiej piłce.

- Może, ale nie popadajmy w obłęd. Sędziowie 10-latków - pracują za darmo lub za grosze - nie przyjeżdżają na mecz, by oszukiwać nasze dzieci. Sędzia jest częścią piłki, popełnia czasem błędy, ale nie ma podstaw, by robić z niego kozła ofiarnego. Najłatwiej powiedzieć: "Przegraliśmy przez sędziego", ale to znów nie buduje dzieci, nie nakręca ich pozytywnie, tylko daje im do zrozumienia, że nikt dookoła nie gra fair. Chcemy, żeby dzieci wierzyły w sport czysty, uczciwy, pozytywny? Nie wpajajmy im spiskowej teorii dziejów.

Byłem kiedyś na wykładzie trenerów dzieci z barcelońskiej szkoły La Masia. Twierdzili, że maluchy mają się wyłącznie bawić piłką. Właściwie bez ograniczeń i stresów. Jeden z nich był poruszony, gdy zobaczył w Polsce trenera karzącego malucha za to, że podczas meczu kiwał się zamiast podać piłkę koledze. Uważał to za niedopuszczalne.

- A potem wszyscy psioczymy na naszych piłkarzy, że nie umieją wygrać pojedynku jeden na jednego. Zgadzam się, że do pewnego wieku nic nie powinno mącić dzieciom radości zgry. Radości uczymy się w dzieciństwie, najczęściej podczas dobrej zabawy. To jest wartość nadrzędna, pierwotna w sporcie. Ponad inne. Dlatego w wielu klubach unika się zgłaszania małych piłkarzy do rozgrywek ligowych. By zaoszczędzić im stresów, rozczarowań, porównań ze słabszymi i lepszymi. Dzieci muszą do tego wszystkiego dorosnąć, iść krok po kroku. Nie można ich rzucać na głęboką wodę, bo to zbyt drastyczna metoda nauki pływania. Aby młody piłkarz chciał kiedyś poddać się żmudnej nauce taktyki czy ciężko pracować nad wytrzymałością i siłą, musi wystarczająco kochać tę grę. Wciskanie dzieci w gorsety taktyczne zbyt wcześnie może doprowadzić do klapy naszych wysiłków. Maluchy się zniechęcą, trening zacznie im się kojarzyć z przykrościami, aż w końcu zaczną go unikać.

Tak czy siak każdypolskirodzic chciałby pomóc wychować drugiego Roberta Lewandowskiego.

- Lewandowski to dobry wzór. Zbudował sukces na dobrych decyzjach, pracowitości, zaangażowaniu. I gra fair, wbrew opinii tych, którzy uważają, że sport to dziedzina wyłącznie dla takich, którzy idą do celu po trupach. Otóż nie. Gra fair, traktowanie rywali z szacunkiem nie przeszkodziło, wręcz zaprowadziło Roberta tam, gdzie jest. W tym sensie można brać z niego przykład. Ale żądać od swojego dziecka, by było drugim Lewandowskim? Nie posyłajmy go do klubu po to. Dziecko musi mieć motywację wewnętrzną, a nie zewnętrzną. Musi tam iść dla siebie, nie dla nas.

Przyznam szczerze, że dla mnie barometrem patologii w zachowaniach otaczających futbol dziecięcy była moja żona. Ja przywykłem do tego całego zoo przy piłce, dla niej to było nowe, więc protestowała. Ale stereotyp, że to ojcowie naciskają na synów, a matki są bardziej wyrozumiałe, w moich skromnych doświadczeniach się nie potwierdza. Matki bywają tak samo nakręcone na wygrywanie, tak samo agresywne wobec rywali i sędziów.

- Barometrem zachowań może być każda osoba patrząca na sport dzieci pozytywnie. Trzeba umieć się postawić, trzeba mieć siłę zareagować i określić, na jakie działania nie chce się narażać swojego dziecka. Protest rodziców wobec patologii na boisku i gdziekolwiek indziej jest normalnym odruchem ochronnym. Dlatego tak ważny jest udział rodziców w życiu sportowym dziecka, ono samo nie zawsze umie się obronić. A więc od oszalałych rodziców wcale nie lepsi są rodzice obojętni, którzy na meczach i w klubie w ogóle się nie pojawiają.

Jest wiele złych przykładów. Dobrych wystarczy?

- Jest coraz więcej fajnych projektów szkoleniowych, fajnych szkółek, gdzie rodzice, trenerzy i dzieci czują się dobrze i współpracują. Wktórych rodzice potrafią przekazać dzieciom sygnał: "Wygrywasz czy nie, ja i tak będę cię kochał i miał szacunek dla twojego wysiłku". Gdzie pamięta się, że zwycięstwo nie jest celem nadrzędnym, a tylko bywa skutkiem gry fair i pracowitości. To jest rynek, złe szkółki będą odpadać, nie wytrzymają konkurencji.
 

Komentarze

Dodaj komentarz
do góry więcej wersja klasyczna
Wiadomości (utwórz nową)
Brak nieprzeczytanych wiadomości